Wiosna! Słońce, kwiatki, motylki i inne duperelki. Czas odkurzyć bloga, posprzątać pajęczyny i wreszcie coś napisać. Problem w tym, że prześladuje mnie od pewnego czasu brak pomysłów na to, o czym pisać. Nie podzielę się z Wami wrażeniami po ostatnich lekturach, bo obecnie królują u mnie książki o powstaniu życia na Ziemi, a już mi dano delikatnie do zrozumienia, że opowieści o meteorytach, dinozaurach i neandertalczykach może i są fascynujące dla mnie, ale dla innych już niekoniecznie...Żaden inny względnie interesujący temat przyjść do głowy mi nie chce. No to skoro weny brak...to o tym właśnie będę pisać.
Zostawię jednak na chwilę bloga świecącego pustką (jakoś sobie poradzi). Wzięłam się bowiem ostatnio na pisanie cięższego kalibru - ni mniej ni więcej, tylko zapragnęło mi się napisać książkę. Tak jakoś nie wiedzieć czemu zawsze o tym marzyłam. Nie szkodzi, że pisać nie umiem, tzn. umiem z technicznego punktu widzenia (czytaj: znam literki). Jednak szczytem moich możliwości było do tej pory popełnienie kilku udanych wypracowań szkolnych oraz praca magisterska ( z której ślady mojej inwencji twórczej nosiły jedynie wstęp i zakończenie, a reszta...wiadomo...). Ale skoro pani Meyer mogła, to czemu nie ja? Zresztą, jak nie wyjdzie, to i tak nie dam nikomu do przeczytania tego, co stworzyłam. Więc czemu nie spróbować?
Na dobry początek przydałby się jakiś pomysł na owe dzieło. No i zaczęły się schody. Skąd wziąć pomysł? Najprościej - z życia. Własnego, albo pożyczyć coś z cudzego, odpowiednio oprawić, poprawić, doprawić i gotowe. Biorac pod uwagę takie rozwiązanie stawiam się jednak w sytuacji Sylvii Plath, czy też raczej Esther Greenwood, szklanokloszowego alter ego Sylvii. Esther, jak wiecie albo i nie, też bardzo chciała napisać powieść, ale dobre chęci nie wystarczyły, bo brakowało jej pomysłu. Przypisała to braku doświadczenia życiowego, co w gruncie rzeczy dotyczy i mnie. Nie żebym narzekała, że mam nudne życie, ale jakoś brak w nim gotowych materiałów na porywające dzieło literackie. Mogłabym oczywiście napisać coś o powalającej głupocie klientów, ale szczerze? Nie mam na to ochoty. Problem Esther wkrótce się rozwiązał sam i za jakiś czas mogła napisać coś interesującego, ale ja nie mam zamiaru czekać na pobyt w szpitalu psychiatrycznym, aby potem móc napisać 'kolejną wersję Przerwanej Lekcji Muzyki'. Idę szukać pomysłów gdzie indziej.
Niedawno miałam okazję sięgnąć wreszcie po "Świat według Garpa' John Irvinga. Poza zwyczajną przyjemnością przeczytania czegoś dobrego, książka dała mi też sporo do myślenia na temat czerpania inspiracji do tworzenia. Nasz tytułowy Garp jest bowiem pisarzem. Kiedy popełnił powieść nawiązującą do jego życia, oberwało mu się od wydawcy, czytelników - a najbardziej od żony. Zmienił więc front i zaczął wyznawać zasadę " Wspomnienia i historie osobiste to podejrzany model dla powieści. Najsłabszym powodem żeby coś stało się częścią składową powieści jest fakt, że wydarzyło się to naprawdę". Hmmm. Mogłabym oprzeć się na jego zasadzie, nieskromnie przyznać muszę, że mam całkiem bujną wyobraźnię. Ale czy nie za bujną? Garp pracując nad kolejną książką obmyślił tak karkołomną fabułę, że klękajcie narody. Nie chciałabym, żeby ktoś po (ewentualnym) przeczytaniu mojej książki pomyślał :"WTF??? To już fantasy czy może jeszcze nie?'.
Nie powiem na razie, jak rozwiązałam mój dylemat, ale pochwalę się, że owszem, znalazłam wyjście. Książka się pisze, ale przyznam, że dość opornie. Dlaczego opornie, to już inna bajka :)
Taaak tak!!! Napisz coś! W końcu! :]
OdpowiedzUsuńI do diabła z gatunkiem i źródłem inspiracji, do stu diabłów z opiniami - nie zadowolisz jednocześnie wszystkich i zawsze ktoś zmiesza Twoje dzieło z błotem lub wetknie w ramy gatunku, którego poeta absolutnie nie miał na myśli, dzieło tworząc...
A powstawanie Ziemi, dinozaury, ewolucja i czarne dziury są niewypowiedziane wdzięcznym i zajmującym tematem do rozmów :))))) Tzn ze mną - zawsze ;]