O książkach myśli różne - opinie, recenzje, rankingi czytelnicze, przemyślenia i refleksje

niedziela, 5 lutego 2017

Podsumowanie roku 2016

Rok 2016 dobiegł końca - i bardzo dobrze. 
Niemalże wszyscy znajomi (jak również nieznajomi) ludzie orzekli bowiem, że był kiepski, nieudany i w ogóle do niczego. Tymczasem rok 2017 trwa już sobie w najlepsze i powoli naprawia, co jego poprzednik zepsuł. Może jednak lepiej tak na ten ubiegły już rok nie narzekać, jeszcze może się zemścić i na światło dzienne wyjdą jego nieznane jak do tej pory ciemne sprawy...Mnie osobiście w 2016 roku mnóstwo rzeczy się nie udało, poza jednym - moim stanem czytelnictwa. Czytanie mi wychodziło - i to jak ! To rok, który absolutnie zasługuje na podsumowanie...nawet jeśli z powodu mojego dążenia do rekordu świata w prokrastynacji miałabym je pisać aż do 2018.


Ilość przeczytanych książek: chwalę się, bo jest czym
A było ich 112 - to nie pomyłka autokorekty, tylko mój nowy rekord. Do tej pory udawało mi się rocznie przeczytać około 50-70 książek, ale gdzieś tak w okolicach lipca mocno podkręciłam tempo i tym razem dojechałam do mety z takim oto imponującym (tak myślę) wynikiem. Co mi pomogło - po pierwsze poświęcałam na czytanie naprawdę dużo czasu, wykorzystując każdą wolną chwilę. Po drugie - czytałam przede wszystkim na czytniku, a w ten sposób czytam o wiele szybciej. Po trzecie - samodzielnie zaczęłam trenować szybkie czytanie - pochwalę się, że całkiem nieźle mi idzie i juz widzę efekty ćwiczeń. W 2017 postaram się przeczytać jeszcze więcej - postawiłam sobie za cel 120 książek - może dzięki temu do śmierci przeczytam chociaż połowę tego, co bym przeczytać chciała.
Skoro juz wspomniałam o czytniku, zdradzę pewien przerażający fakt  - z tych 112 przeczytanych tylko 14 to książki "papierowe", reszta - wiadomo co. Nic nie poradzę, że stałam się czytelnikiem w prozaiczny sposób stawiającym na wygodę i praktyczność.


Ilość kupionych książek: rekord, ale w drugą stronę
Całe 9 nowych ksiązek. To również nie jest błąd autokorekty, ale mam tu na myśli jedynie książki tradycyjne. Ilość ebooków chyba jednak pominę milczeniem (powinnam mieć bana na porównywarkę cen ebooków oraz wszystkie sprzedające je internetowe księgarnie). Dlaczego tak mało książek "papierowych"? Ano znów wygrało praktyczne podejście do życia oraz smutny fakt, że nie mam już miejsca na półkach. Z radością donoszę jeszcze, że w tym roku do mojej biblioteczki dołączyły też trzy książki otrzymane w prezencie (uwielbiam dostawać książki, a wszyscy boją się mi je kupować) oraz jedna, którą wygrałam w konkursie na vlogu Wielki Buk (który, nawiasem mówiąc, gorąco polecam).


Najlepsze książki 2016 roku: nareszcie jest 10/10
Od jakiegoś czasu wygląda to tak: czytam książki dobre, bardzo dobre, od czasu do czasu słabe i - z premedytacją - bardzo złe. Ale od dawna nie przeczytałam książki idealnej, doskonałej, takiej która zachwyca od pierwszej do ostatniej strony. Nagle i niespodziewanie w kwietniu taka właśnie książka trafiła w moje ręce, a był to "Nieśmiertelny" Catherynne M. Valente. Swobodnie oparta na rosyjskim folklorze mroczna baśń, pełna magii - ale magii złej, niepokojącej, uzależniającej. Ta książka rzuca czar i nie pozwala się od siebie uwolnić. Niedawno przeczytałam ją po raz drugi - zauroczenie trwa. Nie potrafię nawet ubrać w słowa, dlaczego jestem nią tak zachwycona, dlaczego potrafię do bólu smakować każde jej słowo, każde jej zdanie. Miłość absolutna i bezwarunkowa.

Kolejna książka zasługująca na wyróżnienie jest już z zupełnie innej bajki. "Wszystkie lektury nadobowiązkowe" Wisławy Szymborskiej dawkowałam sobie powoli, małymi porcjami przez ponad pół roku, żeby jak najdłużej cieszyć się przyjemnością czytania. Z ponad 500 książek, o których Szymborska pisała w swoich felietonach niestety niewiele znalazłam pozycji, które ewentualnie chciałabym przeczytać, który to fakt jednakże mało mnie obchodzi. Bo cóż to za styl, co za erudycja, co za fenomenalne poczucie humoru! "Aktorzyna wzrostu przygruntowego" podbił moje serce na zawsze...Nie ma w tym zbiorze tekstów lepszych i gorszych, każdy z felietonów to prawdziwe mistrzostwo słowa pisanego. Zupełnie jakbyśmy mieli przed sobą wielkie pudełko czekoladek - każda inna, ale wszystkie przepyszne. Gdybym posiadała chociaż odrobinkę takiego talentu do pisania o książkach to już naprawdę nic więcej nie byłoby mi do szczęścia potrzebne.

Na koniec jeszcze kilka książek, które drużynowo zajmą najniższe miejsce na podium:
David Nicholls: "Jeden dzień"
Stał się cud: nie dość, że sięgnęłam po literaturę obyczajową, to jeszcze mi się spodobała. Zapewne dlatego, ze książka nie jest ckliwa i cukierkowa, raczej słodko-gorzka, zarówno do śmiechu jak i do płaczu. To historia nie tylko o miłości, ale przede wszystkim o przyjaźni w wersji damsko-męskiej, a ten motyw szczególnie w literaturze lubię. No i głowna bohaterka - irytująca w cudowny sposób i w irytujący sposób nieco do mnie podobna. Polecam, jeśli ktos ma ochotę na obyczajówkę nie obliczoną na wzbudzanie tanich emocji.

David Mitchell - "Atlas Chmur"
Sześć historii, pozornie ze sobą niezwiązanych, a każda z nich spokojnie mogłaby być materiałem na oddzielną książkę. I  każdą z tych książek przeczytałabym z przyjemnością. Głębokie i energiczne ukłony przed Davidem Mitchellem za mistrzowskie poruszanie się po tak różnych stylach literackich. Opowieść o pewnym wydawcy uwięzionym w domu starców to jedna z najzabawniejszych rzeczy, jakie miałam przyjemność czytać,a opowieść o Sonmi 451, dziewczynie-klonie, to kawał dobrego, przemyślanego s-f. "Atlas chmur" to doskonały przykład książki, w której zarówno treść jak i forma są na bardzo, bardzo wysokim poziomie. 

Bohumił Hrabal - "Auteczko"
Historia Hrabala i jego ukochanych kotów,  której piekielnie się bałam. I całkiem słusznie. Długo się do niej przymierzałam, aż w końcu zebrałam się na odwagę - w złym zdecydowanie momencie, gdy mieszkałam pod jednym dachem z kotem, wyjątkowo uroczym i kochanym. Książka jest dość krótka - ledwie 80 stron - ale spokojnie zdąży wywołać u czytelnika masę silnych i skrajnych emocji - od przerażenia po smutek, od obrzydzenia po złość. Wylałam nad nią półroczny zapas łez i rozpaczliwie tuląc w/w kota prawie do zadusiłam. Jedna z najbardziej wstrząsających ksiązek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Ciężko się po niej otrząsnąć. 


Najgorsze książki 2016: pułapka bestsellerów
Pewnego dnia usiadłam sobie, pomyślałam i doszłam do wniosku, że jestem bardzo, ale to bardzo do tyłu, jeśli chodzi o książkowe nowości i bestsellery ostatnich lat. Chcąc uchodzić za Osobę Na Wszelakiej Literaturze Znającą Się zaczęłam nadrabiać owe braki w orientacji w terenie. Naturalną koleją rzeczy było odkrycie, że rzesza czytelników może się czymś zachwycać, ja - już niekoniecznie. 
Pierwsze miejsce i tytuł absolutnie największego rozczarowania 2016 roku i w ogóle jednego z największych niewypałów, jakie w ogóle przeczytałam otrzymuje "Dwór cierni i róż" Sary J. Maas. Byłam w stanie wybaczyć tej ksiązce wiele: jakoś strawiłabym fakt, że historia naiwna a bohaterowie papierowi. To jakoś jednak niespecjalnie mi przeszkadzało, ale faktu, że w tej książce totalnie NIC SIĘ NIE DZIEJE juz nie jestem w stanie wybaczyć. Fantasy, które jest nudne jak flaki z olejem? Czy to jakiś żart? Jedyny moment, kiedy akcja nabiera tempa to sama końcówka książki, ale ja byłam już tak nią zmęczona i zirytowana, że żadnego wrażenia to na mnie nie wywarło. Nie rozumiem fenomenu tej książki i chyba nigdy nie zrozumiem...

Nad srebrnym medalistą w tej niechlubnej kategorii, czyli "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes już się poznęcałam, więc tylko krótkie spostrzeżenie z perspektywy czasu: niezmiennie uważam, że było to bardzo przykre rozczarownie. Doceniam co prawda poruszenie trudnego tematu eutanazji na życzenie (wiem, spojler, ale czy jest jeszcze ktoś niewiedzący, jak się ksiązka kończy?), ale to za mało, żeby "Zanim się pojawiłeś" chociaż odrobinę zapadło mi w pamięć. Pozycja mocno przereklamowana.   

I wreszcie miejsce trzecie, ex aequo dla "Love, Rosie" Cecelii Ahern oraz "Dziewczyny z Dzielnicy Cudów". Pierwsza jest bliźniaczo podobna do "Jednego dnia" Davida Nichollsa, ale dużo, dużo słabsza. Druga - to urban fantasy, które zaintrygowało mnie przepiekną okładką i ciekawą alternatywną wizją Warszawy. Na tym jednak zalety książki się niestety kończą. Niby oryginalnie, a jednak wtórnie. 


"Małe życie": książka poza kategoriami
Mówiąc o roku 2016 nie sposób o nim nie wspomnieć. Po zapoznaniu się z bardzo trafnym spostrzeżeniem, że "Małe życie" to baśń (pozdrawiam autora tej jakże adekwatnej opinii) spojrzałam na tę książkę zupełnie inaczej i przestały mi przeszkadzać wady typu czarno biały świat czy nierealni bohaterowie - bo przecież tak to właśnie w baśniach jest. Nadal jednak podtrzymuję opinię, że to najbardziej wyczerpująca emocjonalnie książka jaką w życiu czytałam. Gdybym wcześniej wiedziała o niej to, co wiem teraz, gdybym wiedziała, że tak ją będę musiała odchorować...Szczerze? Nie sięgnęłabym po nią. 


Odkrycia roku: wyprawy w nieznane
O tym, że nowości i bestsellery nie gryzą (a w kazdym razie zdarza im się to rzadko) już wspomniałam. Kolejnym pouczającym doświadczeniem było sięgnięcie po literaturę młodzieżową, young adult i new adult (wciąż nie wiem jaka jest między nimi różnica, ale mniejsza o to)...Starałam się omijać szerokim łukiem schematyczne historie typu "ona, on i on" czy "dziewczyna z przeszłością i niegrzeczny chłopiec" i dzięki temu zapoznałam się z kilkoma naprawdę dobrymi pozycjami: "Porwaną pieśniarką" Danielle J. Jensen (YA fantasy, jakieś sto razy lepsze od "Dworu Cierni i Róż"), "Strażniczką Książek" Methild Glaser (szalenie sympatyczną opowieścią rozgrywającą się w świecie literatury) oraz - przede wszystkim - "Wszystkimi jasnymi miejscami" Jennifer Niven (poruszającą moją ulubioną tematykę zaburzeń psychicznych; płakałam na niej rzewnymi łzami). W planach kolejne, bo przekonałam się, że wcale nie jestem na taką literaturę za stara a w szufladce "young/new adult" kryje się naprawdę sporo niezłej literatury. Co ciekawe, taką etykietkę przypina się wielu książkom, które do tej kategorii nie do końca pasują - przykładem jest tu "Królowa Tearlingu" czy przeczytana już w tym roku "Margo" Tarryn Fisher. 
Na sam już koniec jeszcze jedno odkrycie - proszę się nie śmiać - jednak mogę czytać Stephena Kinga! Dawno temu przeczytałam "Carrie" i na tym się skończyło. Późniejsze traumy w postaci przeczytania "Odwiecznego wroga" Deana Koontza (dreszcz przerażenia) oraz obejrzenia filmu "Ring" (panika) sprawiły, że przez długie lata trzymałam się z dala od jakichkolwiek wytworów kultury, które mogłyby mnie choć odrobinę przestraszyć. Zmieniło się to, gdy podjęłam bohaterską próbę przebrnięcia przez "Lśnienie"...a potem już było z górki. Okazało się, że jednak mogę czytać horrory a do tego ksiązki Kinga szalenie mi się podobają. Bardzo odpowiada mi sposób, w jaki snuje swoje opowieści i jak kreuje bohaterów. Przyznam, że rzadko jest w stanie zmrozić mi krew w żyłach, częściej - skłonić do rozmyślań.


A na koniec...
Plany na 2017 rok
Po pierwsze: ilość - skoro w 2016 udało się przeczytać 112 książek, na ten rok planuję 120, licząc na to, że może uda się więcej.
Po drugie: re-readingi - jedną książką w każdym miesiącu będzie coś, co już przeczytałam; chcę w ten sposób sprawdzić, jak po latach może zmienić się odbiór książki, kilka też po prostu chciałabym sobie przypomnieć. 
Po trzecie: trenować pilnie szybkie czytanie - zapewniam, że nie odbiera przyjemności z czytania, wręcz przeciwnie. A że książek do przeczytania raczej przybywa niz ubywa, szybsze tempo mile widziane. Za rok szykuje się bardzo zacne (i długie) podsumowanie :)


2 komentarze:

  1. Pozdrawiam :D
    Właśnie Małe życie przestało mnie irytować, kiedy sobie to uświadomiłam. Że jest baśnią.

    Szokłam na ilość przeczytanych książek :D Oby tak dalej :D I cieszę się z podsumowania, yay! Co do Kinga to pewnie już Ci polecałam Miasteczko Salem, a jeśli nie - to polecam!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Małe życie" to taki masochizm literacki,
    Jezeli o Kinga chodzi to polecam "To" chociaż do mnie bardziej Masterton przemawia. "Czarny Anioł" był mocny. A jak się bac to wiadomo - "Egzorcysta".
    Nie czytalam "Miasteczka Salem" Kinga, ale jak o Salem chodzi, to ja spróbuje dorwać klasykę Millera "Czarownice z Salem". Ale z jej dostępnością jest gorzej niż z książkami zakazanymi.

    OdpowiedzUsuń