Z radością niejaką mogę oznajmić, że w wieku lat dwudziestu sześciu jestem osobą względnie pogodzoną ze światem. Nie szukam sensu życia (im bardziej się go szuka, tym trudniej znaleźć), nie roztrząsam popełnionych błędów ani złych decyzji (rzeczą ludzką jest błądzić, sou....). Hip hip hurrra...ale jednak nie do końca.
Bo na polu czytelniczym nadal przeżywam rozterki, wątpliwości oraz niekiedy prawdziwe dramaty o wpływie ogromnym na moją egzystencję. A oto i największy z nich - jaką książkę wybrać do przeczytania??
Proszę się nie dziwować i nie śmiać, bo ja to pisze jak najbardziej serio. Rozmyślania na wyżej wymieniony temat zajmują mi naprawdę dużo czasu. Dawno dawno temu, gdy jedynym właściwie źródłem książek były biblioteka miejska oraz regał rodzinny czytało się po prostu to, co było. Co mama polecała albo litościwa bibliotekarka odłożyła "z nowości". Książkę na własność kupowało się raz na sto lat, z braku funduszy własnych. Sytuacja średnio sprzyjająca rozwojowi intelektualnemu, ale przynajmniej nie trzeba się było tyle zastanawiać.
Sporo się zmieniło od tamtego czasu, bo i fundusze są, i zaopatrzone księgarnie na każdym kroku, kontakty społeczne się rozwinęły więc co i rusz ktoś coś poleca. No i internet, żeby być na bieżąco z nowościami. Sporo się zmieniło i zaczęły się schody. No bo skoro - jak twierdzi wujek google - w czasach nowożytnych wydano około 130 milionów książek (całe szczęście, że nie policzyli starożytnych papirusów...) to jak ja biedna mam z tego wszystkiego coś wybrać??
Oczywiście, wszystkich po polsku nie wydano, ale książek w rodzimym języku i tak uzbierałoby się więcej, niż człowiek jest w stanie w ciągu życia przeczytać.
Jako osoba, która bardzo-bardzo chciałaby uchodzić za inteligentną, tudzież oczytaną tudzież znającą się na literaturze staram się czytać książki jak najróżniejsze. Książki różnych epok, różnych gatunków, klasykę i literaturę popularną, beletrystykę i pozycje naukowe. No i powiedzcie mi teraz - jak to wcielić w życie, które jest z góry ograniczone czasowo a ponadto charakteryzuje się tym, że nie polega tylko na przyjemnościach, więc spędzić go całego na lekturze i tak nie można? Jak w te małe skraweczki wolnego czasu, które pozostają między pracą, snem i obowiązkami różnymi wcisnąć wszystkie książki które ABSOLUTNIE trzeba poznać? Nie da się, no po prostu się nie da i to jest wielki ból i smutek ogromny.
A ja chciałabym przeczytać wszystko, co u brata na półce stoi i z Fabryki Słów pochodzi, aby tym samym stać się specjalistą od fantastyki. I całe "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta, co pewnie zajmie mi parę miesięcy bez żadnej innej lektury. I wszystkie książki Zygmunta Freuda, bo jakoś mi tak nieswojo z tym dyplomem magistra psychologii i znajomością li i jedynie 'Wstępu do psychoanalizy". I wszystkie książki Virginii Woolf. I podręczniki medyczne, żeby mieć chociaż jeden procent wiedzy, jaką mają lekarze. I mogę tak wymieniać bez końca.
Chciałabym też przeczytać wszystko, co już stoi na mojej półce, czeka na swoją kolej - i co przysparza mi kolejnych zmartwień i kolejnych siwych włosów. Bo mam tego ciut za dużo. Jestem zakupoholikiem i nabyłam swego czasu nadmierne ilości książek, a teraz one wszystkie krzyczą do mnie : "Mnie! Mnie! Mnie przeczytaj! Ja chcę być pierwsza!". Zawsze, kiedy podchodzę do swojego regału, gwarantowane jest, że spędzę przy nim nawet i pół godziny, dokonując życiowego wyboru "która teraz". Ostatnio mam poważne problemy z podejmowaniem decyzji, pobiłam więc swój rekord i czytam 4 książki jednocześnie :
- "Pożądanie" Elfriede Jelinek - wyjątkowo ciężka i brutalna, więc czytam tylko w domu, kiedy nie jestem zmęczona i mogę się skoncentrować
- książkę z zakresu psychologii - też tylko w domu, bo wymaga spokoju a poza tym jakoś nie mam ochoty dzielić się z pasażerami metra informacją, co mam w głowie nie tak
- "Siekierezadę' Stachury - jakoś tak spontanicznie zapragnęło mi się
- "Kobietę w czasach katedr" - to w ramach poszerzania horyzontów myślowych oraz ubogiej wiedzy historycznej
Przynajmniej tyle, że książki różnotematyczne. Nie pomylą się. Nie wykluczam, że dzisiaj dodam do listy kolejną.
Jest takie powiedzenie, że jak człowiek nie ma problemów, to zawsze sobie jakieś wymyśli, więc ja też sobie wymyśliłam. Ale też się staram go konstruktywnie rozwiązywać. Niedawno na przykład stwierdziłam, że chrzanię wybieranie książki i zabrałam się po raz bodajże piąty za Sagę o Wiedźminie. A co :)
Miłego dnia życzę.
Wiesz, mam znajomego, też zapalonego czytelnika, któremu się zwierzałam z podobnych problemów. I on mi powiedział coś bardzo mądrego - czytaj te książki, które Ci sprawiają przyjemność, bo życie jest za krótkie żeby się z tymi nie lubianymi męczyć.
OdpowiedzUsuńJasne, że fajnie byłoby znać całą klasykę. Że fajnie byłoby znać te wielkie dzieła noblistów i te wszystkie polecane. Ale się nie da, a czytanie - bądź co bądź - ma być przyjemnością.
A co do wybierania z tego co już mam - ostatnio zatrudniłam do tego swego chłopa, który mi na ślepo wybiera. To jest chyba najlepszy sposób xP
Ja już od dawna nie męczę się z tymi, które mi się nie podobają :) Na szczęście nie jestem już w szkole i nie mam wyrzutów, jak nie dokończę czegoś czytać. Problem w tym, że to się często nie zdarza.
OdpowiedzUsuńO tak, gdyby się dało, postawiłabym "lubię to!" przy poście Cal! :D
OdpowiedzUsuńKaś, ja się ostatnio znowu zestresowałam czytaniem, tzn ciągle dręczyły mnie myśli, że tak dużo do przeczytania, że taka krótka doba, że tyle jeszcze do przeczytania w życiu, że tyle bym chciała wiedzieć itd...i niestety, ale było to dalekie od przyjemności, która w końcu czytanie być powinno!
Trudno jest się z tym pogodzić, ale prawda jest taka, że nawet gdybym do końca życia nie robiła nic innego tylko w książkach siedziała, to i tak wszystkiego co bym chciała nie przeczytam. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Więc po co zamęczać się tym, czego nie lubisz, zwłaszcza gdy tyle "chcianych" książek czeka pod ręką?
Chcąc nie chcąc wypracowałam (tzn ciągle wypracowuję i wdrażam, jakby - waliduję:D) system po pierwsze nie czytania shitów (czasem tylko, bo lubię mieć swoje zdanie, ale coraz rzadziej po takie sięgam, jak nie mogę zmęczyć to trudno, widać nie dla mnie), po drugie przeplatania naukowych z przyjemnościowymi, po trzecie nie-czytania non-stop, bo (wiem, zlinczujcie mnie za to, sama nie wierzę, że to mówię, ale...) czytanie to nie całe życie...jak ma to swoją określoną porę i wymiar w ciągu dnia czy tygodnia to tym chętniej i szybciej czytam. I po czwarte - to naprawdę nie koniec świata jeśli przez kilka dni nie zajrzę do książki, bo nie mam czasu lub ochoty. Staram się pamiętać, że nie czyni to ze mnie chyba o razu anty-inteligenta czy przeciętnego Polaka sięgającego po książkę średnio ile? 4 razy do roku?
No i zawsze "pocieszam się", że z książek i tak wszystkiego się nie dowiem, sucha wiedza teoretyczna to jeszcze nie specjalizacja, więc nawet gdybym przeczytała w s z y s t k o, co jest dostępne na rynku, nie da mi to w zasadzie tak wiele, jak sobie wyobrażałam na początku ;) Więc wybieram tylko te najciekawsze.
Przepraszam za mądrości z dupy, ale...na pewnym etapie życia selekcja jest faktycznie konieczna :D A mi powyższe "book-statements" akurat trochę pomagają ;]
Nieoficjalnie - czytam osiem na raz oraz wspaniałomyślnie zabrałam się za ponownie czytanie "Lodu" :D Czasem widać jest to człowiekowi potrzebne...bez wyrzutów sumienia, że tyle w ogóle jeszcze nieczytanych leży.
I podobnie jak u Cal - zdaję się na mego lubego. Czytam raz coś ode mnie, raz od niego z półki. Polegam też na waszych opiniach i opiniach osób, z którymi wiem, że mamy podobne gusta, zawsze zwiększa to szanse ominięcia kupy a trafienia na perełkę, na którą mogłabym sama nie wpaść.
Łoo, i przepraszam za tak długi komentarz :O
OdpowiedzUsuńNie ma za co :)
OdpowiedzUsuńMnie generalnie chodzi o to, że selekcji tego co chcę przeczytać już dokonałam, a i tak jest tego za dużo. Bez męczenia tego czego się czytać nie chce, tych 'chcianych' czeka mnóstwo na swoją kolej.
I jasne, że czytanie to nie całe życie. Nawet taki introwertyk jak ja od czasu do czasu porzuca książki na rzecz towarzystwa ludzi :))
Uff...dobrze to słyszeć, rozgrzeszam zatem sama siebie z tej chwilowej-czasem niewierności ;]
OdpowiedzUsuńA co do oczytania i inteligencji Twojej, Kasiu, to ja ze swojego padołu rzec tylko mogę, że za osobę tak inteligentną jak i oczytaną uchodzić nie tylko możesz ale i innej możliwości ja nie dopuszczam. Uśredniając zapewne opinie otoczenia, niemniej - myślę, że mówię za większość.
Już trzeci raz próbuję tu napisać coś i trzeci raz mi się nie udało xP
OdpowiedzUsuńPowiem krótko - ja się zgadzam z Velcro :>
Nieskromnie powiem, że nie mam zastrzeżeń do swojej inteligencji ale trzeba mierzyć coraz wyżej, prawda?
OdpowiedzUsuńA prawda, prawda.
OdpowiedzUsuńJakiś wieszcz nawet mówił, żeby mierzyć zawsze wyżej i wyżej ponad gwiazdy i granice mierzalne czegoś tam...nie cytuję dosłownie bo nie pamiętam, ale sens był własnie taki i to mądry cytat jest :D
Mi w domu czytanie książek ewidentnie nie idzie, a do wszelkich klasyków, mnie zupełnie nie ciągnie i nie uważam, aby był to powód do wstydu.
OdpowiedzUsuńZ tym skojarzył mi się jeden z komentarzy na temat wydarzenia (fejs) o zwiększaniu liczby czytających:
"Czytanie nie świadczy o inteligencji, świadczy o rozwoju, zainteresowaniach a także poszerzaniu swojej wiedzy!"
Oczywiście, że czytanie nie świadczy o inteligencji, nic takiego nie twierdzę. Ale ją może rozwijać. Zresztą - ostatnio przy jakiejś okazji zastanawiałam się nad znaczeniem pojęcia 'inteligencja' - w gruncie rzeczy nikt nie wie, co to jest :))
OdpowiedzUsuńHm...
OdpowiedzUsuńjesteś pewna, że nikt nie wie? :D
[Wybacz, nie mogłam się powstrzymać :P]
Aaaaa, wybacz, zapomniałam o Jaśnie Oświeconym ;D
OdpowiedzUsuńWiesz, mam podobne odczucia. Czytam i staram się "poszerzać horyzonty". Nie ogarnę wszystkiego, bo to niemożliwe, ale staram się. Moje upodobanie do czytania nie zmniejszyło się, pomimo pracy, rodziny... Wręcz od nowa zaczynam odkrywać przyjemność w dzieleniu się niektórymi lekturami z synem.
OdpowiedzUsuń